Never, never, never... No nigdy więcej. Jak mój pomysłowy małżonek coś wymyśli kolejnym razem - sam będzie szył.A marudzić będę tym razem ja. Ufff mordowałam się z tą kolią od ...września? Heh już nawet nie pamiętam ... Prułam, przyszywałam, przerabiałam...rzucałam w kąt, odstawiam, odkładałam i ciągle wracałam.. I skończyłam.. Nareszcie. Czy mi się podoba...Bo ja wiem.. Mąż zachwycony, jak usłyszał, że jego pomysł dotrwał do końca bez wyrzucenia przez okno. I oby więcej nie kombinował. No chyba, że mi rozrysuje.. Bo na układ w stylu, to może dodaj, albo to, albo tamto już nie pójdę. Never. Hmm. Tak się powinna nazywać never, a nie black on blue...ale miała być coś czarnego, w czymś niebieskim i trochę faraońskie... No to pokazuje. I wyszło Bizancjum...
pomysł trafiony,piekny
OdpowiedzUsuń