czwartek, 9 kwietnia 2015

Broszkowo. Odsłona trzecia - z nutą romantyzmu.

I kolejna broszka. Tym razem zmiana stylu na total beading i minimalizm. Taki mały zaczarowany ogród, w stylu "Ani z Zielonego Wzgórza". Wykonana z koralików Preciosa - kształtów w postaci kwiatuszków i listków, odrobiny Toho, perełek i z nowych koralików NihBeads dostępnych w Korallo . Zauroczyły mnie ich kolory i postanowiłam je wypróbować w nowych wiosennych aranżacjach. Jakością nie odbiegają od Preciosy, mają piękne kolory, pastele są no ... po prostu mniam. I tak oto przedstawia się mój maleńki zaczarowany ogród z miniaturą lilijki jako epicentrum plątaniny wiosennej.


A w przygotowaniu po woli kształtuje się Queen of the Waves.....

środa, 8 kwietnia 2015

Broszkowo. Odsłona druga.

Siedząc tak bezczynnie, poniedziałkowo, gdzie o 6.15 zostałam brutalnie oblana ciepłą (jego szczęście słowo daję) wodą...  moja uwolniona wyobraźnia rozpoczęła swoje harce... Zaczęło się od odgrzebania robionej na szybko podczas ubiegłorocznego pokazu mody ślubnej i dodatków -  maleńkiej broszki.. rozbrojenia jej, ale nie na części pierwsze, tylko odcięcia zapięcia. Potem zaczęło się dopasowanie sznurków, kamyków cyrkoniowych w oprawach, koralików... ale barokowe kształty powodowały, że było mi mało, a domowi świąteczni terroryści leżeli przejedzeni, dostali film, a wcześniej pozwoliłam się tłamsić i tulić do woli... zasłodzeni i zbyt leniwi by mamrać, usatysfakcjonowani faktem, że matka karmicielka nie tyka jednak kompa, czyli liczy się ze zdaniem rodziny, że święta (no już heheheh tablet był blisko i co nieco się udało hihhihih) i no ... i już... A mnie zaczęło kusić, żeby coś do tego uszyć. Jak już zwinęłam i zawinęłam to i owo, ukształtowało mi się, że taki broszek ciężkiego ludwikańskiego baroku musi mieć jeszcze COŚ. TO COŚ. Żabot. Żabocik. Nieduży. Czarny z koronką. Klasyczny, czyli wiązany. Do koszuli. Elegancko. Mrrrrocznie. Stylowo. Po mojemu. I tak nitka do niteczki, ręcznie, żeby nie buczeć maszyną do szycia. Zresztą gipiur nie lubię przyszywać na maszynie. I jak usłyszałam znajome szuranie i hasło "idę" było już gotowe.... zaspany senny bujający jeszcze w mroczkach resztek snu (lało w poniedziałek, było mrocznie, mglisto deszczowo i nastrojowo jak dla mnie heheh) ukołysanego wiosennym deszczem z aurą iście jesienną małż jak zobaczył mój zachwyt (chyba najpierw pomyślał że to na jego widok hehehehe) rozdziawił się w uśmiechniętym ziewnięciu, a potem patrząc na stół i bajzel wokół zobaczył TO. Spowodowało toto rozszerzenie ocząt i pytani "eeeee ..... a na co tototo i co tototo?" no to przyłożyłam mu do szyi i mówię oto eklektyczny żabocik rodem z Dumasa z nutą wampiryzmu Anne Rice..., a że siedział obok okna i ciemnawo było mógł się przeglądnąć w horrornej szybie... Obudziło go to doszczętnie i ryknął śmiechem, ale powiedział że fajne i ładne i tego to jeszcze nie grali... aczkolwiek uprzedzam, że jest to wersja raczej damska... no chyba, że znajdzie się jakiś lubiące mroczne stylizacje zacny pan...


wtorek, 7 kwietnia 2015

Broszkowo, czyli dzisiaj odsłona pierwsza.

Ponieważ tuż przed samymi świętami dostałam nie lada wyzwanie, święta upłynęły nie tylko przy stole. Nie powiem, żeby nie na dobre to było, bo mniej w boczki człowiekowi poszło. Jedyny rodzinny zakaz moich terrorystów domowych - to było tylko mamranie gdy brałam tablet cichcem do ręki... bo dostałam zakaz na kompa... bo święta to nie praca... ale koralików nawet nie próbowali, bo to już groziło moją bronią obosieczną czyli użyciem igieł i wbiciem ich w pewne miejsce, a gdzie sami się domyślcie .. Ale do rzeczy - wyzwaniem są broszki. Mają być jasna, ciemna i coś do pracy, czyli Biznes Woman. I nie pomogły prośby, żeby mi coś więcej ..no.. no i moja wyobraźnia jęcząc z nudów.. bo ile można w kółko oglądać tv... czy siedzieć przy stole.. czy po prostu spać... zaczęła szaleć i podsuwać mi obrazki. No więc na pierwszy rzut poszła broszka szydełkowa.. - bo mamrali, że nie chcę z nimi oglądać... No to oglądałam heheheh i szydełkiem ciut pomachałam.. potem był mały wykręcik, no bo ja to muszę teraz zszyć, po czym niczym struś pędziwiatr zwiałam na mój kawałek stołu... oczywiście błogi spokój nie trwał dłużej niż15 minut i dziatwa w postaci najpierw małża kroczącego z okrzykiem "idę" z donośnym odgłosem szurających kapci.... przywędrowała chociaż oblookać co to takie to ważne... potem szuraniem klapków obwieściła swoją obecność młoda... "no bo ja sama tak siedzieć nie będę".. co nie przeszkodziło mi zapakować im na kolana pudełek i wydrzeć z nich piasek pustyni i perły słodkowodne oraz odrobinę mieszaniny sieczki kryształu, korala i zoisytu. No i oczywiście zszyć wszystkiego w przysłowiowa kupę... Rodzina wytrwała, ja też.. a powstała taka broszeczka...

 I to była niedziela... a w poniedziałek.... a to w kolejnym poście opowiem  heheh,.....